Polskie lekcje wolności
Franc Czarnyszewicz
Kiedyś na jednym z licznych szkoleń, poświęconych polskiemu doświadczeniu transformacji politycznych i gospodarczych, z polskiej strony nieoczekiwanie padł zarzut. Zarzut, który wywołał u wielu z obecnych Białorusinów szczere zdziwienie, a u niektórych nawet wzbudził oburzenie. Zdanie zabrzmiało mniej więcej tak: ” Białorusini są złymi uczniami. Uczyliśmy ich demokracji, wydaliśmy sporo pieniędzy, a oni nie zdołali zrobić rewolucji, chociaż mieli prawie taką samą sytuację jak Polacy podczas stanu wojennego”. Nieoczekiwane stały się nie tyle że słowa o “złych uczniach”, ale bezpośrednie porównanie białoruskiej sytuacji politycznej do czasów “Solidarności” w Polsce.
Podobne porównania padają ostatnio nie tylko podczas szkoleń i konferencji dotyczących problemów rozwoju procesów demokratycznych na przestrzeni poradzieckiej. Doświadczenie pokazuje, że aluzje do najnowszej historii polskiej powstają w głowach zwykłych polskich obywateli niezależnie od ich statusu społecznego i miejsca zamieszkania. W kontekście wiadomości zza wschodniej granicy pojęcia “dyktatura”, “opozycja”, “prasa podziemna” і “akcje uliczne” wzbudzają dodatkowe skojarzenia i budzą u Polaków wspomnienia o wydarzeniach sprzed prawie trzydziestu lat.
Precedensy historyczne często pomagają uświadomić sobie sytuację, jednak mogą także istotnie zniekształcić wizję. Dla polskich znawców polityki rozpatrzenie procesów na Białorusі przez pryzmat doświadczenia polskiego lat 80-ych ułatwia zadanie, ponieważ sytuacja staje się dla nich prostsza i bardziej zrozumiała. Wynikiem tego są gotowe „lekarstwa” dla jej „uzdrowienia”, jednak nikt nie daje gwarancji, że lekarstwa zadziałają na obecne warunki białoruskie.
1989 rok to dla Polski czas dialogu między opozycją i władzą, kiedy społeczeństwo szukało dróg wyjścia z politycznego i ekonomicznego upadku. Wielu z polskіch ekspertów sądzi, і nie bez powodu, że żadna ze stron nie zdołałaby samodzielnie naprawić sytuacji. Był to czas nie przeciwstawiania się, lecz dialogu i porozumienia, wspólnego przekonania całego narodu, że dalsze funkcjonowanie w takich warunkach nie jest możliwe. Całkiem inna sytuacja była na Białorusі, gdzie społeczeństwo trafiło w pułapkę kryzysu politycznego po sytych i beztroskich latach 80.
O wydarzeniach 1989 roku w Polsce większość Białorusinów ma bardzo rozmyte wyobrażenie. Gdyby zapytać o to na przykład mojej matki, rodziców lub krewnych moich przyjaciół, większość z nich wzruszyłaby ramionami i powiedziała: “Diabli wiedzą, co tam było”. Polskі “Okrągły Stół” jako wydarzenie informacyjne w świadomości wielu z moich rodaków po prostu nie istnieje. To nie jest ich wina, bo w imperium sowieckim, nawet w przededniu jego gwałtownej śmierci, informację dozowano i cenzura w mediach wciąż działała.
Jednak to, co istnieje na pewno to własne wspomnienia i przeżycia zmian, których skutki wielu Białorusinów zobaczyło na własne oczy. Już jesienią 1989 roku przez Bug pojechały autokary z biznes-turystami z linii “komsomołu i związków zawodowych”. “Szok” gospodarczy po gwałtownych reformach rynkowych jeszcze radzieckiego, lecz już okresu przemian rządu Gajdara – poplecznika i przyjaciela premiera Balcerowicza – zmusił Białorusinów do masowego handlu transgranicznego. Tu obywatele nowo powstałego państwa docenili rozmach transformacji polskiego społeczeństwa.
Gama uczuć przerażała: Polskę podziwiano i nienawidzono jednocześnie, Polakom zazdroszczono i darzono współczuciem. Powstający przed oczyma kraj dziwił i straszył. Straszyła nędza, której doznali emeryci i robotnicy z zakładów, zachwycały kolorowe opakowania na sklepowych półkach, a także możliwości, które otworzyły się przed obywatelami Polski. Białorusini zazdrościli sąsiadom polskiego cudu gospodarczego i jednocześnie zadawali sobie pytanie: “Dlaczego oni mają takie szczęście?”. Widocznie nie zachowała sie pamięć historyczna, cały czas podbudowywana w radzieckiej szkole opowiastkami o ucisku w “pańskiej Polsce”.
Czy polskіe doświadczenie przemian mogło stać się dla większości Białorusinów katalizatorem ich motywacji do zmian społecznych? Polskіe doświadczenie dało dodatkowe inspiracje jedynie części obywateli społecznie aktywnej, opozycji w szerokim jej rozumieniu, nie jako podmiotowi konkurencji politycznej, lecz dużej grupie ludzi, którzy mieli całkiem inne wyobrażenie o przyszłości narodu, zjednoczonego w BSRR jako części Federacji Rosyjskiej. Dla reszty społeczeństwa owe doświadczenie pozostało niezauważone albo wywoływało negatywne nastawienie.
Rozwój sytuacji po 1991 roku doprowadził do tego, że społeczeństwo miało dokonać wyboru pomiędzy różnymi układami współrzędnych, czyli prawdziwego wyboru, ponieważ jedynie taki wybór, zdaniem filozofa Slavoja Zhyzheka, można nazwać prawdziwym. Wynik takiego wyboru stał się swoistym wskaźnikiem stałości narodu, jego gotowości do zaakceptowania nowych realiów. Przed dokonaniem wyboru i ruszeniem dalej należało poradzić sobie z własną przeszłością i znaleźć w niej swoje miejsce.
W jakim stopniu większość Białorusinów, która w 1991 roku wciąż pozostawała z sowiecką mentalnością, była gotowa do drogi w nowe realia? Kwestia motywacji do przemian, moim zdaniem, jest jednym z najważniejszych czynników, by zrozumieć dlaczego dwa sąsiedzkie, nawet bratnie narody, związane wspólną (chociaż zawiłą) historią obrały przeciwne drogi społecznej modernizacji. Motywacja składa się nie tylko z bodźców do przemian, lecz również z ofiar. Z ofiar, które społeczeństwo jest gotowe poświęcić po to, żeby zaistnieć w nowej przestrzeni: pozytywny bilans pomiędzy zyskami a stratami staje się mocnym bodźcem dla aktywnych działań, negatywny natomiast przekształca się z czasem w przeszkodę nie do pokonania na drodze transformacji.
O przesłankach historycznych i ekonomicznych zarówno polskіch reform, jak i białoruskiego fenomenu napisano już wiele artykułów analitycznych, więc translacja tez o podziale cywilizacyjnym, żelaznej kurtynie, obcości reżimu komunistycznego, roli kościoła i osobowości Jana Pawła II i o wielu innym nie ma większego sensu. Warto podkreślić najważniejsze: w odróżnieniu od Białorusinów społeczeństwo polskie okazało się bardziej zmotywowane z pewnych powodów historycznych i politycznych.
Komunistyczne władze Polski musiały współpracować z opozycją, która kształtowała się oddolnie w ciągu prawie czterdziestu lat. Nie było innej możliwości, ponieważ obie strony były jak dwie połówki jednego jabłka w jednym państwie – w Polsce – której istnienie nigdy nie było kwestionowane, niezależnie od tego, do kogo należała władza. Układ współrzędnych był jeden zarówno dla władz, jak i dla szerokiej opozycji społecznej, a jego uwarunkowaniem był fakt istnienia państwa za czasów sprzed PRL-u oraz jedność narodu w obrębie tego państwa. Ofiarowanie niedoskonałym mechanizmom realizacji interesów poszczególnych grup społecznych w warunkach kryzysu gospodarczego dla nowej przyszłości nie mogło stać się tragedią, patrzono na nie raczej jak na koniczność. Jeżeli chce się zrobić swój dom lepszym, piękniejszym, i bardziej komfortowym dla życia, nie mogą przestraszyć trudności i ofiary związane z kapitalnym remontem.
Natomiast na Białorusі opozycja i władza już od samego początku nie zgadzały się, i im dalej od wydarzeń 1991 roku, tym bardziej. Wspólne jabłko nie istniało – były połówki dwu różnych części różnych całości. Władza wyszła z narodu, z tej większości, dla której ten rok stał się prawdziwą tragedią, ponieważ ich dobrobyt bezpośrednio zależał od państwa i jego paternalizmu. Przecież, jak by inaczej: dobrobyt to główna wartość dla uciekinierów z białoruskiej wsi do miasta, którzy po “wielkim przesiedleniu narodów” w latach 60-ych i 70-ych stanowili około 70 procent mieszkańców stolicy i centrów obwodowych. Pojawienie się nowego niepodległego państwa białoruskiego zamiast ZSRR pogrzebło nadzieje tych, którzy marzyli o kupnie nowego samochodu, o przeniesieniu się z zaniedbanego i walącego się internatu do własnego mieszkania oraz tych, którzy liczyli na zrobienia kariery w organach partyjnych i gospodarczych ZSRR. Społeczeństwo było zdezorientowane, bo najpierw się zepsuł, a potem w ogóle znikł mechanizm realizacji jego interesów, który funkcjonował dzięki istnieniu państwa radzieckiego. Aktywna mniejszość myślami błądziła po nowym europejskim kraju, którego jednak w takich warunkach nie zdołała stworzyć ani nawet zagarnąć władzy.
Za czasów BSRR o wszystkim decydowano nie w Mińsku, lecz w Moskwie. Ta ostatnia dawała swojej prowincji zachodniej wszystko: pieniądze, status, nadzwyczajne prawa “partyzanckiej republiki “, miejsce w ONZ. Właśnie za czasów BSRR Białorusini przenieśli się ze wsi do miast, spełniwszy marzenie rodziców, żeby wydostać się z beznadziejnej nędzy. Wielkie Księstwo Litewskie, Rzeczpospolita Obojga Narodów, Białoruska Republika Ludowa dla tych ludzi były jedynie pustym dźwiękiem, problematyką oderwaną od życia. Białoruś była małą Ojczyzną, wielką zaś – ZSRR, i miłość do „małej” Ojczyzny zaczynała się od podziwiania i wdzięczności do “wielkiej”. Nowe państwo nie budziło zaufania, ponieważ nikt nie miał gwarancji, że zapewni ono wszystko to, co dostawało się kiedyś od Związku. „Mała” Ojczyzna w świadomości Białorusinów nie istniała osobno od “wielkiej”.
Może właśnie dlatego w głowach mieszkańców Białorusi w 1991 roku powstawało pytanie, które wydałoby się nonsensem dla każdego z uczestników Okrągłego Stołu: po co nam własne państwo i jaki jest z niego pożytek? Kiedy sytsem zaczął się walić, zdezorientowani Białorusini znów zaczęli szukać, do kogo by się przytulić. Motywacja do zmian nie przezwyciężyła poczucia utraty po upadku systemu. Naród, którego dzieciństwo przbiegło w szkołach i przedszkolach BSRR-u, za który od zawsze płacił trzystamilionowy ZSRR, stanął na rozdrożu, jak szesnastoletni młodzian po maturze w obcym mieście. Jest strasznie, nieprzyjemnie i wabi mnóstwo nieznanych pokus. Bo młodzian jest ze wsi, nie może żyć według wiejskich zasad, trzeba się dostosować i żyć według nowych zasad. Jak pisze białoruski publicysta Aleś Czobat ” Białorusin zaczął wówczas szukać tego, kto mógłby za niego zapłacić tej Rosji «bez dna», a on już odrobi wszystko jak należy na «pańskim podwórku», albo popłacze i się pożali, żeby nie oddawać pieniędzy”.
Białorusini poparli zaproponowany im model kontraktu społecznego z nowo narodzonym państwem, które obiecało kontynuację “szczęścia” po okresie “przebudowy” i gwarantowało autonomiczne istnienie, jak we wsi. Kontynuacja, oczywiście, była całkowitą iluzją, jednak złudzenia cieszyły zwykłych ludzi, którym już od dawna nie chciało się budzić w surowej i niemiłej dla nich rzeczywistości. Wieś, która się przeniosła do obcego dla niej miasta, od wieków żyła jednym dniem, bo niewiadomo, co przyniesie kolejny poranek i jaki pan zastąpi poprzednika. Wiejski naród, który przez kilka stuleci przyzwyczajał się do tułania się po obcych “ojczyznach” і “odrabiania pańszczyzny”, okazał się nie być gotowym do samodzielnego ruszania w drogę.
Kraj, który się narodził na pograniczu dwóch kultur – łacińskiej i bizantyńskiej, naród, który dotychczas nie umie się określić: kim jest i jakie jest jego pochodzenie – białoruskie, litewskie, tutejsze, radzieckie, rosyjskie – czeka na swój czas. Fakt istnienia niepodległego państwa, jeżeli nie zrobi rewolucji w głowach naszych dzieci, przynajmniej, pozwoli następnym pokoleniom oddzialać radziecką przeszłość od teraźniejszości і zacząć szukać dróg do uporządkowania już własnego domu, nie zaś skromnej komory w dużej chacie. Wtedy powstanie ten jedyny układ współrzędnych, w obrębie którego władze i ówczesna opozycja zasiądą do Okrągłego Stołu, jak usiedli niegdyś w osiemdziesiątym dziewiątym roku “Solidarność” i władza komunistyczna w Polsce, żeby umówić się jak żyć dalej i w którą stronę iść. A polskie lekcje wolności wzoru 1989 roku zostaną dla Białorusinów korzystną pomocą podczas szukania kompromisów i mechanizmów ich zrealizowania.