Trudne poszukiwania
Franc Czarnyszewicz
Wrześniowy ogólnokrajowy sondaż zorganizowany przez Niezależny Instytut Badań Społeczno-Ekonomicznych i Politycznych, przyniósł dość nieoczekiwane wyniki: liczba zwolenników integracji europejskiej przerosła liczbę entuzjastów włączenia do Rosji. Stosunek pierwszych do drugich to 44% do 32%. Białoruscy socjologowie i dziennikarze od razu zaczęli poszukiwania możliwych przyczyn owych zmian w świadomości geopolitycznej, ale, chwała Bogu, powstrzymali się przed uogólnionymi wnioskami i prognozami długoterminowymi, słusznie zauważając, że warto poczekać z tym przynajmniej do zimy.
To, że zwykłemu Białorusinowi, nawet po obejrzeniu najobiektywniejszej w świecie “Panoramy”, może przyjść ochota na zbliżenie z Europą ekspertów nie dziwi. Wystarczyłoby państwowe media złagodziły ataki na „zachodnie demokracje”, a głowa państwa oświadczyła, iż pragnie widzieć „niebieskooką” jako kraj europejski, a natychmiast opinia społeczna stała się bardziej przyjazna UE. Przypomina to znany dowcip o Białorusinie, który złowił złotą rybkę, lecz nie potrafił zdobyć się na odwagę, aby poprosić ją o coś ważnego dla siebie. I kiedy rybka wyraziła zdziwienie takim jego zachowaniem, ten zapytał z niedowierzaniem: „A można było?”.
Świadomość geopolityczna Białorusinów w ciągu ostatniej dekady okazała bardzo zmienna. Zmienność ta uwarunkowana jest aktualną sytuacją polityczną i nastrojami w mediach państwowych. Przykręcą nam dostawy gazu – zaczynamy zerkać na Europę jak kot na śmietanę, udzielą nam kredytów – lgniemy do bratniej Rosji. Jednak nie z własnej woli, a dopiero po „sygnale z góry”. W społeczeństwie, jak twierdzi dyrektor Niezależnego Instytutu Badań Społeczno-Ekonomicznych i Politycznych profesor Aleh Manajeu, nie wytworzyła się jeszcze silna podstawa do ukształtowania się stałych poglądów geopolitycznych.
Warto przyjrzeć się zmianom nastawienia opinii społecznej przez pryzmat niedawnych spotkań grupy białoruskich dziennikarzy z przedstawicielami polskiej klasy politycznej, zorganizowanych przez warszawskie Centrum Stosunków Międzynarodowych (CSM). Główna teza, jaką można było usłyszeć z ust niemalże wszystkich naszych polskich rozmówców brzmi: Sukces współpracy w ramach “Partnerstwa Wschodniego” zależy od chęci samych Białorusinów. Patriarcha polskiego sprzeciwu, ekspert Komisji Europejskiej ds. polityki wschodniej Eugeniusz Smolar mówił wprost – UE nie będzie nikogo „ciągnęła za uszy”. Chęć zbliżenia musi być obustronna. Ze strony Białorusi nie wystarczą tylko wysiłki opozycji, ponieważ zdaniem Smolara, nie ma ona znaczącego wpływu na sytuację i nie jest wyrazicielem dążeń dużej części obywateli, a co za tym idzie nie może być uznana za strategicznego partnera. A partner jest potrzebny, gdyż tylko w ten sposób można osiągnąć istotne zmiany w relacjach Białorusi ze Wspólnotą Europejską.
Po nieudanej politycznej izolacji, która przewidywała między innymi współpracę partnerską właśnie z kręgami opozycyjnymi polska (i nie tylko polska) dyplomacja robiła wrażenie zagubionej. Zdaniem dziennikarza tygodnika „Newsweek” Michała Kacewicza trwa teraz poszukiwanie nowych narzędzi polityki zagranicznej wobec Białorusi. W tym kontekście kwestia partnera jest chyba najważniejsza. Nawiązanie relacji z przedstawicielami białoruskich władz jest dla polskich kół rządowych niemalże nie do przyjęcia z powodów moralnych, ponieważ po latach konfrontacji perspektywy równorzędnej rozmowy z przedstawicielami białoruskiej administracji nie rysują się najlepiej. Jest to jeszcze trudniejsze, jeśli brać pod uwagę powtarzające się naciski na współpracowników Andżeliki Borys. Ale teraz wyniki wrześniowego sondażu po raz kolejny pokazują siłę wpływu władzy na poglądy geopolityczne obywateli. Sytuacja jest patowa, więc potrzebne są niestandardowe rozwiązania. Niezależnie od tego, jak będą one wyglądały z punktu widzenia standardów europejskich i prawa.
Wyżej wymienione kwestie wcale nie oznaczają, że polscy politycy odrzucają możliwość dalszej współpracy z opozycją. Polityką zajmuje się aktywna część społeczeństwa, częściowo należąca do opozycji, natomiast państwo ma ogromny wpływ przede wszystkim na pasywną część elektoratu. Zatem współpraca z opozycyjnymi elitami będzie kontynuowana chociażby po to, by skłonić je do działań bardziej pragmatycznych. Podział sił w kręgach władzy interesuje jednak polskich dyplomatów o wiele bardziej, poszukują oni bowiem białoruskich Gorbaczowów i Jelcynów, aby przekonać się, że zmiany, choćby ewolucyjne, są możliwe. Takie właśnie osoby mogą zostać przyszłymi partnerami.
A na razie okazuje się, że najpewniejszym i rokującym najwięcej nadziei partnerem dla UE i USA jest właśnie białoruski naród – „źródło władzy”, jak stwierdza Konstytucja. Z Białorusi do Brukseli docierają sygnały, że naród wykazał zainteresowanie Europą. Takie sygnały należy przyjmować do wiadomości i błyskawicznie reagować, ponieważ może się okazać, że jest to jedyny w długiej perspektywie dogodny moment na zasadniczą zmianę sytuacji. Nawet jeżeli te sygnały to efekt manipulacji państwowych mediów. Współpraca z takim partnerem może się zacieśniać jedynie w bliskich kontaktach, a kontakty ze zwykłymi Białorusinami mogą dochodzić do skutku dopiero wtedy, kiedy oni – mieszkańcy wsi i małych miasteczek, ludzie o różnych poglądach i kwalifikacjach zawodowych – będą mogli bez żadnych przeszkód pokonywać „mur Schengen”, który niefortunnie oddalił Białorusinów od Europy. Kwestia cen wiz i procedury ich uzyskiwania staje się dla dyplomacji polskiej i europejskiej problemem do rozwiązania, ponieważ pozytywna decyzja w tej kwestii może nie tylko pozwolić dyplomatom zachować twarz, lecz także określić perspektywy „kwestii białoruskiej” w Europie. Nie wspominając już o Polsce, dla której wchłonięcie Białorusi przez Rosję byłoby najgorszym ze wszystkich możliwych scenariuszy.